
Warner Bros.
Baz Luhrmann jest reżyserem, który zawsze celuje w podmiot tak ekstrawagancki, na ile to tylko pozwoli gatunek. Kiedy nakręcił romans, był to William Shakespeare’s Romeo + Juliet. Jego musical Moulin Rouge naszpikowany był piosenkami miłosnymi z każdej ery muzyki pop. Na adaptację literacką wybrał on totemicznego, z pozoru niemożliwego do adaptacji filmowej Wielkiego Gatsby’ego. Nie zapominajmy, że jest on australijskim reżyserem, który swój film o Australii nazwał dosłownie Australia. Zatem gdy Luhrmann skierował swoją uwagę ku gatunkowi biografii filmowej, nikogo nie powinien zaskoczyć jego wybór muzyka rock-and-rollowego podobnego kalibru: Elvisa Presleya.
Więź pomiędzy podmiotem filmu a jego twórcą jest wyraźnie widoczna. Presley był ikoną ostentacji, która nigdy nie zostanie przyćmiona. Zapracował na swoją sławę czystą charyzmą, aby następnie odziać się w wiele, wiele warstw luksusowej groteski na przestrzeni swojej kariery. Luhrmann poświęcił trzy dekady swojej kariery kreacji filmów wypełnionych maksymalistycznym przepychem, w których nawet najcichsze sceny dialogu lśnią brokatowym splendorem, edytowanym z intensywnością na skalę teledysku z MTV. Reżyser ten, nigdy nie spotkawszy skromnej ballady, której nie byłby w stanie podkręcić do maksimum, jest najlepszym kandydatem do nakręcenia biografii Presleya, rozpoczętej prostotą jego pierwszych singli i zakończonej wysadzanej diamentami rozpustą.
Powstała w ten sposób biografia z Austinem Butlerem w roli tytułowej jest dość nieułożonym doświadczeniem. Momentami jest to musical na pełną skalę; innymi zupełnie zapomina zademonstrować kolosalny talent protagonisty do występowania na scenie. Scenariusz jest ściśle związany z rytmem życia Presleya, nawet wówczas, gdy charakterystyczny, krzykliwy styl Luhrmanna próbuje przyćmić oklepaną formułę biografii muzycznej, czyli narracji skupiającą się wokół historii wlotów i upadków – narracji tak równie rozpoznawalnej, co wyśmiewanej, jak miało to miejsce podczas satyry Walk Hard z roku 2007. Podejście Luhrmanna działa jednak z jednego powodu: Elvis powinien być bałaganem. Życie dorosłe Presleya było jednym wielkim chaosem, który niemalże w całości rozwijał się bardzo publicznie – od jego spektakularnych sukcesów, aż po niechlubny upadek. Oglądanie tej skondensowanej historii powinno zatem nieco zbijać z tropu.
Jest to najlepsze wytłumaczenie, dlaczego tak bardzo podobał mi się Elvis, pomimo kilku scenariuszowych wyolbrzymień czy braku jasnego celu ostatniego aktu filmu. Film ten napędzany jest nadpobudliwym stylem Luhrmanna, którego osobiście jestem fanem, aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, jak podzielone są na ten temat opinie. Gdyby reżyser ten zdecydował się nakręcić taki film o introwertycznym, poważnym muzyku, jak np. Ian Curtis czy Nick Drake, podejście to byłoby rażące, ale zarówno życie, jak i śmierć Presleya są legendami pokroju National Enquirer. Luhrmann doskonale wie i cofa się przed nakreśleniem melodramatu jaskrawymi kolorami.
Narracja Elvisa odbywa się z perspektywy „Pułkownika” Toma Parkera (w roli Tom Hanks), menedżera Elvisa Presleya, który przedstawiony jest jako łotr wyciskający każdego dolara z gwiazdy, jednocześnie dławiący jego karierę nudnymi i nadmiernie bezpiecznymi wyborami. Występ Hanksa jako Parkera przywiódł mi na myśl karykaturalnych zbirów, których grał w postrzelonej epopeji Toma Tykwera i Lany Wachowskiej, Atlas chmur. Zatopiony jest w kilku warstwach lateksu, powiększonym nosie, a swoje kwestie wygłasza z ciężkim holenderskim akcentem, który nawiązuje do swojej tajemniczej przeszłości jako pracownik wesołego miasteczka w Holandii. W opowieści Luhrmanna, Parker jest działającym zza kulisów showmanem, stojącym za mitem Elvisa, któremu pomaga wbić się na wyżyny sławy poprzez sprytne posunięcia biznesowe, a następnie zamyka w złotej klatce, aby mieć nad nim pełną kontrolę. Hanks uosabia tą jadowitość z kreskówkową rozkoszą; zdecydowanie jest to najdalsza możliwa postać od jego flagowych ról „Ojca Ameryki”, z których wszyscy go znamy, również z innych filmowych biografii w jego katalogu, np. Sully oraz Bridge of Spies.
Warner Bros.
Przeciwieństwem balansującym karykaturalny hołd Hanksa do Goldmember jest Austin Butler, początkujący aktor, który jest niesamowicie charyzmatyczny w roli Elvisa, ukazując popisową personę muzyka oraz odważnie użyczając swojego własnego wokalu. Od momentu, gdy Elvis wkracza na scenę jako względnie nieznany piosenkarz na początku filmu, Butler przechodzi prawdziwą transformację, wypełniony jest krzykliwą pewnością siebie ale również zachowując w pewnym stopniu autentyczną niewinność. Elvis jest zupełnie zbity z tropu, gdy dziewczyny z widowni zaczynają piszczeć w odpowiedzi na jego ruchy taneczne (czyli charakterystyczne potrząsanie biodrami), ale szybko wczuwa się w atmosferę, a Luhrmann przedstawia histeryczną reakcję łańcuchową z pełnym oszałamiającym rozmachem.
Presley był tak energetycznym piosenkarzem, że jego producenci musieli zainstalować mikrofony w całym studio podczas nagrywania piosenki “Heartbreak Hotel,” ponieważ całkowicie oddawał się dzikim pląsom podczas śpiewania. To właśnie Luhrmann usiłuje osiągnąć w Elvisie, skacząc od jego lokalnej sławy aż do globalnego statusu gwiazdy, poprzez karierę aktorską oraz służbę wojskową, zerkając na jego małżeństwo z Priscillą Presley (Olivia DeJonge); śmierć jego ukochanej matki, Gladys (Helen Thomson); oraz jego relacje z afroamerykańskimi muzykami, takimi jak B. B. King (Kelvin Harrison Jr.), którzy byli wielką inspiracją dla jego kariery. Aczkolwiek nawet podczas 159-minutowego seansu, film nie jest w stanie upchnąć każdego możliwego detalu – zamiast tego, Luhrmann decyduje się na zmiksowanie wybuchowego koktajlu z najważniejszych składników z życia Elvisa.
Najbardziej tradycyjnym aspektem całego filmu jest jego trójaktowa struktura, na którą składają się trzy najważniejsze występy w życiu Elvisa – zaczynając od początków jego kariery w 1953, gdy wkraczał na scenę po raz pierwszy jako młody, skandaliczny piosenkarz śpiewający utwory czarnoskórych muzyków, poprzez jego powrót w 1968 w specjalnym wystąpieniu telewizyjnym, aż po absurdalny w swej skali ciąg spektakli w Las Vegas, który naznaczył ostatnie lata jego życia, aż do śmierci w 1977. W obiektywie Luhrmanna, Elvis przechodzi transformację z ambitnego, świeżego piosenkarza w relikt trzymający się kurczowo swojego statusu w gwałtownie zmieniającym się świecie muzycznym. Luhrmann prezentuje tą znajomą narrację z rozmachem i werwą, dzięki którym historia ta wydaje się być zupełnie nowa. Z powodzeniem równoważy on wrodzoną wyjątkowość z czynnikami zewnętrznymi, które ukształtowały przebieg jego kariery od wielkiego sukcesu aż do olśniewającej skamieliny, czekającej na to, by jego talenty nieustannie były odkrywane na nowo przez przyszłe pokolenia.