Wolfgang Petersen chciał wielkiej widowni, pragnął poruszać i opowiadać, chciał być „big”, najlepiej nie tylko w Niemczech, ale i w Ameryce. I osiągnął to, co wielu próbowało zrobić.
Kapitan w łodzi rozgląda się z niedowierzaniem. „Co jest. Wolne?”, mówi. Patrzy w górę, wszędzie kapie woda. Czy to możliwe? Zmarł Wolfgang Petersen, w wieku 81 lat, co się dzieje, wolne?
Wielkie kino to jest to, wielkie obrazy, wielkie uczucia, wielki efekt? To z pewnością estetyczne koncepcje i społeczne znaczenie oraz emocjonalna intymność, wyraz najpiękniejszych uczuć, mówił młody Godard. W każdym razie zaliczają się do tego wstrząs i ruch. Melodramat i zachwyt. Ale także przytłoczenie i eskapizm. Jeśli spojrzeć na drogę Wolfganga Petersena, to absolutnie prowadziła ona do wielkiego kina, była tam zadeklarowana wola, karmiona rzemiosłem i inna niż to, co propagowali reżyserzy nowego kina niemieckiego. Wolfgang Petersen chciał wielkiej widowni, chciał poruszać i opowiadać, chciał być „big", najlepiej nie tylko w Niemczech, ale i w Ameryce. I osiągnął to, co wielu próbowało zrobić.
Fakt, że Petersen był rzemieślnikiem i ani reżyserem-berserkiem, ani niemieckim autorem, długo odbierał należną mu sławę. Tak duży sukces w Hollywood sprawił, że krytycy stali się wobec niego podejrzliwi. Nie starczyło woli artystycznej, człowiek z Północy ustąpił w swoich filmach, zmienił tematy i podejścia, nie pozwolił sobie na rękopisy, ale dostarczał doskonałe gatunkowo dzieła. W filmach Petersena widać to, co przez długi czas umykało niemieckiemu kinu, w którym wyzywająco dystansowano się od widza — i dokąd dotarłby film, gdyby Wolfgang Petersen po Okręcie i Niekończącej się opowieści nie wyjechał do USA.
Zwłaszcza Okręt, który nie bez powodu powrócił niedawno jako serial i odwołuje się do tradycji, jest pomnikiem kunsztownej opowieści, cudem filmowego rzemiosła. Za każdym razem, gdy się go ogląda, wywołuje zdumienie: tak fantastyczni potrafią być niemieccy aktorzy. Można tworzyć takie obrazy, jednocześnie wiarygodnie realistyczne i z niezwykłym dreszczykiem emocji. Taka dramaturgia, montaż, oświetlenie, muzyka. Nie ma znaczenia, czy jest to trzygodzinna, czterogodzinna czy sześciogodzinna wersja telewizyjna. Nigdzie nie jest za dużo, nie ma niczego, co byłoby zbędne. Wszystko służy temu, by doświadczać. Każdy obraz idealny, każdy dźwięk jak ten niezapomniany ping, który odbija się złowieszczym echem i rozbrzmiewa przesadnie, zanim gwałtownie uderzy. Kino Petersena to ten ping, efekt, który pozostaje.
Początkowo amerykańscy reżyserzy mieli nakręcić Okręt z różnymi amerykańskimi aktorami. Wtedy Wolfgang Petersen, syn oficera marynarki wojennej i dorastający w Hamburgu, w 1980 roku zabrał się do pracy. Ogromna, kosztująca 32 miliony niemieckich marek produkcja Bawarii o rejsach łodzi podwodnej w czasie II wojny światowej stała się międzynarodowym sukcesem, nominowanym do sześciu Oscarów. Wcześniej Petersen dostarczył w telewizji niebywałego rzemiosła, a przy tym udowodnił, że ma wyczucie do tematów ważnych społecznie. Nastassja Kinski jako nastoletnia morderczyni w odcinku serialu Miejsce zbrodni, Świadectwo dojrzałości” [niem. Tatort, Reifezeugnis] porwała Niemców w 1977 roku i stała się gwiazdą. W tym samym roku [Petersen] sfilmował Konsekwencję [niem. Die Konsequenz] z Jürgenem Prochnowem w roli aktora-geja, film, który chciała wyemitować ARD, ale już nie Bayerischer Rundfunk.
Po Niekończącej się opowieści [niem. Die Unendliche Geschichte] reżyser udał się „do Hollywood”, jak to się często nieco lekceważąco nazywa, bo w przemyśle filmowym pobrzmiewa pewien dyskomfort. Zaczął, jak opowiadał często z mieszaniną skromności i kokieterii, nieśmiało pomimo sławy. Po dwóch średnio udanych filmach przyszedł czas na In The Line Of Fire w 1993 roku. Clint Eastwood, który zagrał ochroniarza prezydenta, zaproponował Petersena na reżysera, ponieważ uwielbiał Okręt. Przełom. W odstępach duletnich pojawiły się wielkoskalowe produkcje sensacyjne z gwiazdorską obsadą. Outbreak roztaczał grozę epidemii Eboli, film celebrował w pierwszym roku Corony radość bycia pierwowzorem. Air Force One pokazał Harrisona Forda jako broniącego się prezydenta USA, w Gniewie oceanu [niem. Der Sturm] George Clooney poszedł na dno. A w 2004 roku Troja działała jak w zegarku, bez bogów i bez miłości Achillesa do Patroclusa, a więc może trochę zbyt prosto, ale za to z Bradem Pittem jako Achillesem u szczytu swojej urody i genialną sceną, gdy król Priam (Peter O'Toole) prosi Achillesa w nocy o ciało syna.
Film katastroficzny Petersena Posejdon z 2006 roku otarł się ekonomicznie niejako o katastrofę, reżyser się wycofał. Jego ostatni film to podwójny powrót. Filmem Vier gegen die Bank („Jak rozbić bank”) Petersen nakręcił w Niemczech remake własnego filmu telewizyjnego z 1976 roku, komedię kryminalną. Koło się zamyka. W dniu swoich 80. urodzin mówił o nowych projektach filmowych; w wieku 100 lat zapewne nadal celowo ignorowałby emeryturę, twierdził. Potem przyszedł rak trzustki. Teraz ogłoszono, że zmarł w piątek w swoim domu w Brentwood w Kalifornii.
Niemiecki film chwilowo znowu kieruje swoją uwagę ku narratorom, fajnym fachowcom, którzy tworzą dzieła, tak samo, jak faktyczni i samozwańczy artyści. Wolfgang Petersen może być wzorem do naśladowania, jako swoisty porucznik ds. tradycji. Można jeszcze raz obejrzeć, jak w Okręcie kamera niespokojnie porusza się po łodzi podwodnej, obok nieruchomych i pełnych strachu twarzy, światło migocze, nie słychać nic poza kroplami wody. A potem obraz przesuwa się w stronę Hinricha, oficera radiowego, który jako pierwszy słyszy w słuchawkach to, co my wiemy od dawna, a mianowicie — że nie ma ucieczki.