Napad na otwartą scenę kładzie się cieniem na 94. ceremonii wręczenia Oscarów. Gala, która miała być punktem zwrotnym w historii amerykańskich nagród filmowych, teraz osiągnęła swój najniższy poziom – pisze Stefan Dege.
Na tegorocznym rozdaniu Oscarów mogło być tak miło. Aż trzy trofea przypadły samej poruszającej tragikomedii Coda, która zdobyła tytuł „Najlepszego filmu". Przyznano wiele ważnych wyróżnień, a widzowie zobaczyli także dwóch niemieckich zdobywców Oscara. Czasami bezczelne, czasami uczłowieczające występy prezenterów, przeplatane muzycznymi przerywnikami dawały nadzieję.
Ale potem pojawił się Will Smith. Policzkując komika Chrisa Rocka, aktor wywołał skandal wieczoru. Och Oskarze, jak nisko jeszcze upadniesz?
Rozczarowanie za jednym zamachem
Wybuch wściekłości Smitha na otwartej scenie był odpowiedzią na kiepski żart o jego żonie. Dosłownie za jednym zamachem zdemistyfikował show pełne „blasku i przepychu” i to jeszcze zanim otrzymał Oscara dla najlepszego aktora, za film biograficzny Król Ryszard. Smith skradł show wielu swoim kolegom.
Nie wiadomo, czy będzie musiał zwrócić swoją nagrodę, czy też Akademia Oscarowa – w odpowiedzi na ogólnoświatową dyskusję – ją cofnie. Jedno jest pewne: swoim wybuchem wściekłości Smith zaszkodził nie tylko sobie, ale przede wszystkim całemu wydarzeniu, jakim jest rozdanie Oscarów. Ta najbardziej amerykańska ze wszystkich nagród filmowych, istniejąca od 1929 roku, właśnie wychodziła z kryzysu. Teraz 94. ceremonia rozdania nagród, która odbędzie się w 2022 roku, przejdzie do historii Hollywood jako „policzek wymierzony Oscarom". Nie na taki powrót liczyliśmy!
„Zbyt biała, zbyt męska" – z takim zarzutem Akademia Filmowa musiała się zmierzyć w ostatnich latach. Zbyt mało kobiet reżyserów i scenarzystów było nominowanych lub otrzymywało Oscary, zbyt mało było też filmowców innych niż biali. Różnorodność od dawna jest obcym słowem w Hollywood, o czym świadczą fakty i liczby. Widzowie coraz częściej się od nich odwracali. To zmusiło do ponownego przemyślenia sprawy.
Nagroda „America First"
Owoce można było podziwiać w ostatnią Oscarową Noc: Trójka prezenterów z trzema komikami Reginą Hall, Amy Schumer i Wandą Sykes postawiła zabawne akcenty podczas gali. Oscary dla filmu Coda, w którym reżyserka Siân Heder opowiada historię dziewczynki dorastającej w głuchej rodzinie rybackiej wzbudziły sympatię. Nawiasem mówiąc, po raz pierwszy film z serwisu streamingowego zdobył Oscara w kategorii „Najlepszy film".
Wielu miłośników kina nadal uważa ją za „najważniejszą nagrodę filmową na świecie". Ale Oscar jest i pozostaje nagrodą „America First". Kino światowe wygląda inaczej – bardziej różnorodnie, realistycznie, międzynarodowo. Nowatorscy filmowcy z innych kontynentów i narodów nie są nagradzani Oscarami, lecz Złotą Palmą w Cannes lub Złotym Lwem w Wenecji. Zmarły półtora roku temu filmoznawca z DW Jochen Kürten napisał kiedyś o Oscarach: „Źle interpretowane pod względem artystycznym i beznadziejnie przereklamowane". Być może właśnie dlatego wielu widzów początkowo uwierzyło w produkcję hollywoodzkiej fabryki snów. Uderzenie wymierzone przez Smitha w twarz było punktem krytycznym w historii Oscarów. Teraz może być już tylko lepiej.