
Tarasowe pola ryżowe w północnym Wietnamie. Galor twierdzi, że uprawy i geografia mają wpływ na kulturę. Zdjęcie: Manan Vatsyayana/AFP/Getty Images
Badanie czynników wzrostu gospodarczego ma na celu ujawnienie „wspaniałych trybików”, które napędzają rozwój
Przez większość historii ludzkości tkwiliśmy w pułapce stagnacji. Udoskonalenia technologii i produktywności doprowadziły do wzrostu populacji, a wszyscy nowi ludzie pochłonęli nadwyżkę wzrostu gospodarczego, tak że ogólny standard życia zawsze wracał do średniej historycznej, ledwie przekraczającej poziom egzystencji. Thomas Malthus, niesłusznie oczerniany duchowny angielski, zakładał, że tak będzie zawsze. A jednak, przynajmniej na mającej szczęście globalnej północy, w ciągu ostatniego stulecia sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Dlaczego?
To jest pytanie, na które ekonomista Oded Galor wymyślił odpowiedź w postaci dość imponującej „Teorii Jednolitego Wzrostu”. (Posługuje się wieloma metaforami z fizyki, w tym „przejściem fazowym”, „ekonomiczną czarną dziurą”, „siłami grawitacyjnymi” itp.) Jego odpowiedź, krótko mówiąc, jest taka, że wyskoczyliśmy z maltuzjańskiej pułapki z powodu rewolucji przemysłowej, która miała wpływ na wskaźniki dzietności. Szybkie zmiany technologiczne spowodowały, że na wartości zyskała edukacja, a rodziny zaczęły więcej inwestować w edukację dzieci, co oznaczało, że nie mogły sobie pozwolić na posiadanie tylu dzieci, co wcześniej. Tak więc wzrost wydajności nie został pochłonięty przez rozrastającą się populację. Ten szlachetny cykl trwa do chwili obecnej, a może nawet, jak sugeruje Galor z niemodnym optymizmem, pomoże nam połączyć stały wzrost standardów życia z redukcją emisji dwutlenku węgla.
Zarys tej teorii w pierwszej połowie książki jest przyjemny i intrygujący, choć nieco schematyczny w obrazowaniu quasi-fizycznych „fundamentalnych sił” lub „wielkich trybików” działających przez tysiąclecia ludzkiej historii. Druga połowa dotyczy tego, co ekonomiści nazywają wielką rozbieżnością: dlaczego, biorąc pod uwagę powyższą historię, właśnie teraz widzimy tak skrajne globalne nierówności? Cieszymy się tutaj krótkim przerywnikiem, w którym autor nadaje pewną wagę przyczynową pomysłom. Różne systemy prawne i instytucje polityczne oznaczały, że niektóre kraje mogły zyskać więcej niż inne – na przykład karta praw Anglii z 1689 r., jej system finansowy i stosunkowa słabość stowarzyszeń rzemieślników (aby nie mogły blokować zagrażających im wynalazków ), wszystkie dały jej przewagę. Galor podąża również za Weberem, sugerując, że protestantyzm był kluczowy dla rozwoju nowoczesnego kapitalizmu i że, najważniejszym wynalazkiem Oświecenia była sama idea postępu.
Kuszące jest, aby „ujednolicona teoria” „podróży ludzkości” próbowała dostarczyć klucza do wszystkich mitologii, a książka staje się bardziej spekulatywna i wątpliwa, sugerując, że wyniki gospodarcze całych współczesnych społeczeństw można wytłumaczyć swoistą pamięcią kulturową dotyczącą interakcji przodków z danym rodzajem upraw lub gatunkiem zwierząt w porównaniu do innych. Galor sugeruje również, że języki z rozróżnieniem grzecznościowymi (tu i vous po francusku lub du i Sie po niemiecku) ustanowiły w ten sposób bardziej sztywne hierarchie, a tym samym szkodziły indywidualnym przedsiębiorstwom. Przypomniało mi to z przyjemnością aluzję przypisywaną George'owi W. Bushowi: „Problem z Francuzami polega na tym, że nie mają w swoim języku słowa przedsiębiorca”. Pragnienie autora książki, żeby odkryć „wielkie tryby” historii przeradza się w rodzaj bezosobowego myślenia spiskowego.
Przedostatni rozdział, co bardziej niebezpieczne, twierdzi, że wyjaśnia różnice w rozwoju gospodarczym we współczesnym świecie poprzez „różnorodność populacji”, w tym różnorodność genetyczną i kulturową. Galor twierdzi, że różnorodność etniczna ma kolidujące z sobą skutki: z jednej strony „obniżyła zaufanie międzyludzkie, podkopała spójność społeczną, zwiększyła częstotliwość konfliktów obywatelskich i wprowadziła nieefektywność w dostarczaniu dóbr publicznych”. Z drugiej strony „sprzyja rozwojowi gospodarczemu poprzez poszerzenie spektrum cech indywidualnych, takich jak umiejętności i podejście do rozwiązywania problemów”. Jeśli tak jest, to być może osoba licząca fasolę może marzyć, że istnieje wystarczająco duża różnorodność. Galor stwierdza, że istnieje właśnie taki „słodki punkt” i można go znaleźć w strefie Goldilocks – ani za blisko, ani za daleko, jeśli chodzi o odległość migracyjną, od pierwszej wyprawy naszych przodków z Afryki – gdzie „różnorodność” ludności jest rzekomo idealna do stworzenia takiej gospodarki jak Holandii czy Malezji, a nie Etiopii czy Boliwii.
Tutaj napotykamy ograniczenia wynikające z gatunku wydawniczego: „myśliciel odnoszący sukcesy przedstawia swoją ulubioną teorię tak, jakby była niekontrowersyjną prawdą”. Oryginalna wersja tego argumentu pojawiła się w artykule z 2013 r. napisanym wspólnie z Quamrulem Ashrafem („Hipoteza »poza Afryką«, różnorodność genetyczna człowieka i porównawczy rozwój gospodarczy”) i wywołała bardzo krytyczną reakcję wielu biologów i antropologów. „Argument jest fundamentalnie błędny, zakładając, że istnieje związek przyczynowy między różnorodnością genetyczną a złożonymi zachowaniami, takimi jak innowacyjność i nieufność” – zauważyli; w rzeczywistości takie „przypadkowe metody i błędne założenia statystycznej niezależności mogą równie dobrze znaleźć genetyczną przyczynę używania do jedzenia posiłków pałeczek”. Ostrzegali również: „Sugestia, że idealny poziom zmienności genetycznej mógłby sprzyjać wzrostowi gospodarczemu, a nawet mógłby być modyfikowany, mogłaby być nadużywana z przerażającymi konsekwencjami, aby usprawiedliwić nie dające się obronić praktyki, takie jak czystki etniczne lub ludobójstwo”. Galor odpowiedział wówczas: „Cała krytyka opiera się na rażąco błędnej interpretacji naszej pracy i, pod pewnymi względami, na powierzchownym zrozumieniu zastosowanych technik empirycznych”.
Swoje podsumowanie tego samego argumentu kończy stwierdzeniem, że „charakterystyka geograficzna i różnorodność populacji” to „w przeważającym stopniu najgłębsze czynniki stojące za globalnymi nierównościami”, co brzmi tak, jakbyśmy nie mogli nic z nimi zrobić. Na szczęście Golar przynajmniej sugeruje, że krajowi takiemu jak Etiopia, który jego zdaniem jest zbyt zróżnicowany, może pomóc „polityka, która umożliwiła zróżnicowanym społeczeństwom osiągnięcie większej spójności społecznej”. Tymczasem Boliwia, rzekomo zbyt jednorodna, mogłaby osiągnąć lepszy wzrost gospodarczy, będąc bardziej zróżnicowaną, a tym samym korzystając z większego „intelektualnego zapylenia krzyżowego”. I tak, chociaż często wydawało się, że niewiele możemy zrobić z jego ukrytymi „wielkimi trybami” i „podstawowymi bodźcami”, na koniec wygląda na to, że polityka i idee mogą przynajmniej czasami mieć wpływ na historię tego, jak tu dotarliśmy i dokąd pójdziemy dalej.