Zdjęcie: brbrihan na Unsplash
Temat gwałtu w Polsce nie traci na aktualności. Ofiarami tego przestępstwa
są w większości kobiety. Jednak często wstydzą się zgłosić, że doszło do
przemocy seksualnej, ponieważ myślą , że nikt nie uwierzy, albo będą oskarżani za wygład
lub zachowanie.
Według raportu sporządzonego przez policję w 2020 roku w Polsce wszczęto
2181 postępowań w sprawie gwałtu, przy czym stwierdzono ich tylko 1034, a wykryto 894
(86,3 proc.) . Natomiast według badań Niebieskiej linii liczba polskich kobiet, które padły
ofiarami gwałtu jest o wiele większa – około 30 tys. każdego roku. Dzieje się tak
dlatego, że Polki często nie chcą zgłosić gwałtu do organów ścigania. Boją się, że
mogą im nie uwierzyć , po czym mogłyby być ośmieszane i źle potraktowane.
Sprawa polega na tym, że w Polskim Kodeksie karnym pojęcie gwałtu
sprecyzowane jest w taki sposób, że czynem bezprawnym może uważać się tylko taki, gdy
ofiara stawiała sprawcy wyraźny opór. Oprócz tego to osoba zgwałcona musi zbierać
dowody, aby policja przyjęła zgłoszenie. Trafiają się też jednak przypadki, kiedy nawet
po podaniu dowodów, kobietom starają się wmówić, że gwałtu nie było. Taka historia
została wielokrotnie opisana w mediach. Wiktoria doświadczyła przemocy seksualnej
niedaleko od własnego mieszkania. Policjanci wielokrotnie łamali zasady postępowania,
przesłuchując kobiete 7 razy zamiast jednego, zawieźli ją do zwykłego ginekologa, gdy
to miał być specjalista z Zakładu Medycyny Sądowej. Nawet mając przy sobie
rozerwane majtki i nasienie na kurtce, ofiara została potraktowana przez
funkcjonariuszy jako „pijana laska, która puściła się z obcym kolesiem”. Więc nawet
dowody nie gwarantują należnego postępowania z boku policjantów.
W Polsce niestety występuje zjawisko tak zwanej kultury gwałtu. Wkłada się ona
do głów dzieci jeszcze w szkole, gdy dziewcząt uczono jak się ubierać, zachować, gdzie
chodzić i kogo się bać, żeby nie dać się zgwałcić, natomiast nie opowiada się
chłopakom, że nie należy kobiet gwałcić. Że „nie”, to znaczy „nie”, a nie „może” albo
„chcę, żebyś dłużej mnie namawiał”. Kultura ta ma swoje przedłużenie w catcallingu
(gwizdanie na kobiety na ulicy, krzyczenie sprośnych słów w ich kierunku), robieniu
nagich zdjęć i filmików oraz udostępnianie takich materiałów bez zgody drugiej
osoby; wysyłaniu nieproszonych nagich zdjęć; slut-shamingu (zawstydzanie i poniżanie
kobiet, mających wielu partnerów seksualnych, ubierających się w sposób uznawany
przez większość społeczeństwa za wyzywający itp) niechcianych dotykach,
sabotowaniu antykoncepcji.
Osoby wspierające ofiar, jak na przykład dziennikarka i aktywistka, współautorka
książki „Gwałt polski” Maja Staśko, też doświadczają społecznego potępienia.
„Wciąż czytam o sobie, że jestem chora psychicznie, za ładna albo za brzydka
na feministkę, że nikt nawet nie chciałby mnie zgwałcić, że ktoś by mnie zgwałcił, bym
przestała być 'niedoruchana', albo że dlatego tak się zachowuję, bo ktoś mnie
zgwałcił. To również jest przemoc. Bardzo bym chciała, żebyśmy w końcu zaczęli
mówić o tym, że takie nękanie psychiczne w internecie także jest rodzajem przemocy
psychicznej. Szczucie w internecie to przemoc i ja też jestem jej ofiarą. Nie wstydzę się
tego słowa”, - powiedziała publicystka w rozmowie z Anną Stachowiak (Przegląd) .